czwartek, 20 lipca 2017

9) Natręctwa to objawy.

Wspominałam o tym przy okazji poprzednich postów, ale stwierdziłam, że rozwinę nieco temat, bo jest on moim zdaniem ważny.

Ze swojego doświadczenia i po rozmowach z innymi ludźmi cierpiącymi na OCD wiem, że mamy problem z tym, że za bardzo skupiamy się na samych natręctwach. Na terapii grupowej, którą przeszłam w szpitalu dowiedziałam się, że natręctwa to tylko objawy, natomiast źródła trzeba poszukać głębiej. Nerwicowcy często mówią o swoich objawach, np. jakie czynności muszą wykonywać, jakie mają schematy i rytuały, co czują w ciele i jakie myśli powtarzają, chcą się skupić na leczeniu objawów, a przecież te objawy skądś się wzięły. Dlatego moim zdaniem w leczeniu OCD ważna jest psychoterapia i dokopanie się do źródła. Ja kiedy zaczęłam się skupiać bardziej na tym co powoduje natręctwa, doszłam do wniosków, które teraz mogę przepracować na psychoterapii. Tu odsyłam do notki: Skąd się biorą moje natręctwa? Oczywiście samo znalezienie podłoża problemu to nie wszystko, trzeba jeszcze nad tym trochę popracować.

Jasne, ważna jest też terapia, w której na samych objawach też się skupiamy - żeby potrafić sobie radzić z natręctwami. Taki rodzaj terapii również jest bardzo wskazany moim zdaniem, jednak przede wszystkim skupiać się na realnych emocjach, a nie na czymś co sobie wytwarza nasza głowa.

Ja widzę u siebie sporą poprawę, jednak wciąż nie jest dobrze. Natręctwa zdarzają się od czasu do czasu, nie ma ich przez cały dzień tak jak kiedyś i mogę już w miarę normalnie funkcjonować. Nie boję się też tak bardzo wyjścia na zewnątrz. Moje objawy nasilają się bardzo kiedy odczuwam stres , nawet najmniejszy (związany np. z robieniem czegoś nowego lub podjęciem jakiejś decyzji) lub kiedy jestem zmęczona. Ale to wszystko siedzi w mojej głowie i muszę to przerobić w sobie, żebym nie musiała "zasłaniać" tego lub "bronić się" przed tym natręctwami.

piątek, 7 lipca 2017

8) Jak leczyć nerwicę?

Opowiem wam na swoim przykładzie jak jestem leczona z zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych (nerwicy natręctw).

1. Farmakoterapia.
Czyli leczenie lekami.
Po pierwsze, bądźcie cierpliwi. Pamiętajcie, że w wielu przypadkach aby zobaczyć efekty potrzeba sporo czasu, wiele leków działa dopiero po paru tygodniach regularnego zażywania.
Nie zniechęcajcie się po pierwszym zestawie tabletek. Ja przez 2 lata próbowałam różnych leków, jedne działały lepiej, drugie gorzej, inne wcale. Dopiero kilka miesięcy temu w szpitalu przepisano mi takie leki, po których naprawdę czuję poprawę.
Nie przeraźcie się tym, co jest napisane na ulotce. Ja przyjmuję leki m.in. na schizofrenię
i alzheimera, mimo, że nie mam tych chorób. W małej dawce działają one na OCD.

2. Psychoterapia.
W leczeniu nerwicy istotne jest połączenie leków z dobrą psychoterapią. Z psychologiem lub terapeutą znajdziecie źródło problemu i będziecie mogli nad nim wspólnie popracować, a także poćwiczyć metody radzenia sobie w różnych sytuacjach. Nie rezygnujcie z terapii jeśli nie przypasuje wam terapeuta. Spróbujcie u kogoś innego. Ja dopiero po kilku psychologach, z którymi spotkania były porażkami trafiłam w końcu na Panią Sarę, która mi przypasowała i pracuję z nią do dzisiaj.

3. Praca własna.
Najważniejsze ze wszystkiego jest to, żeby się nie poddawać i samemu motywować do pracy nad sobą. Z nerwicy da się wyleczyć, więc nie traćmy nadziei. Warto spróbować się wyciszyć i samodzielnie pracować nad swoimi lękami, natręctwami czy stresem. Można spróbować ćwiczeń relaksacyjnych, zająć się czymś, co nas odpręża, np. przeczytać książkę, wziąć kąpiel lub po prostu pooddychać. Traktować to jako przyjemność. Do tego pracować nad natręctwami i lękami - próbować się ich pozbywać - niekoniecznie wszystkich na raz, ale po kolei, małymi krokami. Wyznaczać sobie małe cele i je realizować, np. "dzisiaj wyjdę na spacer  bez obaw, dla przyjemności, zrobię co najmniej jedno kółko wokół bloku i wrócę do domu". Jeśli nie będę się czuła na siłach, spróbuję jutro. I znowu. I coraz częściej. Więcej o moich sposobach radzenia sobie z lękami i natręctwami napiszę w osobnej notce.

7) Skąd się biorą moje natręctwa?

Należy pamiętać, że natręctwa to tylko objawy. Przykrywają one bardzo dokładnie jakieś problemy czy rozterki, z którymi nie potrafię sobie poradzić, dlatego "uciekam" w nie. Zastanowiłam się co się kryje pod moimi natręctwami. Oto moje wnioski:


1. Lęk przed popełnieniem błędu.

Kiedy idę chodnikiem cały czas patrzę sobie pod nogi, bo boję się wykonać jakiś krok "źle". Przekłada się to na normalne życie, gdzie boję się podejmować decyzji, gdyż obawiam się, że podejmę zły wybór, który będzie miał wpływ na całe moje życie, dlatego ciągle "kontroluję" wszystkie swoje kroki.

2. Lęk przed odpowiedzialnością.

Z poprzednim punktem wiąże się też poczucie odpowiedzialności. Boję się brać odpowiedzialność za swoje decyzje, a natręctwa są czymś, czym mogę się w pewien sposób "usprawiedliwić". Moje natręctwa zaczęły się mniej więcej w momencie, kiedy skończyłam 18 lat, musiałam podjąć decyzje życiowe takie jak co robić dalej w życiu, gdzie iść na studia, czy iść do pracy i gdzie iść do pracy, w którym kierunku się rozwijać itp. Przerosło mnie to najwyraźniej.


3. Cofanie się do przeszłości i naprawianie błędów.

To też się wiąże z powyższymi punktami. Jak pisałam w notce moje natręctwa, "Było też tak, że czasem wydawało mi się, że "źle nadepnęłam" na chodnik. I tak zaczęłam wracać się i powtarzać kroki po kilka razy. " To właśnie się wiąże z próbami naprawiania błędów w moim życiu, które po pierwsze błędami może wcale nie były, a po drugie nie da się ich naprawić. A ja jednak ciągle uparcie rozpamiętuję przeszłość i szukam sposobów jak ją zmienić zamiast żyć tu i teraz.


4. Poczucie kontroli.

Ostatnio na sesji moja pani psycholog zapytała mnie: jak to jest w Pani życiu z poczuciem kontroli?. Odpowiedziałam, że czuję, że nic w moim życiu nie jest pod moją kontrolą, szczególnie emocje, które kłócą się z rozumem. I otóż to jest jak sądzę jedną z głównych przyczyn moich natręctw, Wypracowałam sobie schematy, które w pewien sposób mogę "kontrolować" i wykonywać je "dobrze".


5. Coś znanego.

Wbrew temu, że natręctwa utrudniają mi życie, są one pewnego rodzaju obroną. Powtarzanie czynności staje się wyuczone i przede wszystkim znane, a to co znane wydaje się być bezpieczne, dlatego tak ciężko mi jest wyjść poza te "bezpieczne" kręgi.

Znam już niektóre źródła swoich zaburzeń, teraz tylko trzeba je przepracować i nauczyć się omijać w nich natręctwa. Polecam zrobić sobie taką analizę "co moje natręctwa chcą mi powiedzieć?". Polecam też przepracować swoje wnioski z psychologiem lub psychoterapeutą, taka pomoc specjalisty daje dużo wsparcia i dużo do myślenia, przynajmniej dla mnie.



sobota, 15 kwietnia 2017

6) Funkcjonowanie oddziału lękowego


Od 23.01.2017 przebywam w szpitalu psychiatrycznym na oddziale zaburzeń lękowych i afektywnych. Zostałam tu skierowana z oddziału dziennego psychiatrycznego, gdzie po prostu przychodziłam od poniedziałku do piątku na terapię. Teraz jestem na oddziale stacjonarnym w 2-osobowym pokoju. Jest to oddział otwarty. W każdym pokoju są 2 łóżka, półki, stolik, szafa i krzesła, a także łazienka. Jest jeden 5 lub 6 osobowy pokój obserwacyjny z kamerą, gdzie zazwyczaj trafiają nowe pacjentki. W drzwiach jest rozsuwana szybka, przez którą mogą zaglądać pielęgniarki. Przy każdym łóżku jest też przycisk, którym można je wezwać. Jest wspólna jadalnia z lodówką, czajnikiem i kuchenką mikrofalową oraz sala telewizyjna z książkami i grami planszowymi. Jest także stół do ping-ponga i 2 rowerki stacjonarne oraz palarnia.

Na naszym oddziale są otwarte drzwi i wolno nam posiadać sztućce, kable etc. Piętro niżej jest oddział psychiatryczny, zwany "psychozami", gdzie nie można posiadać takich rzeczy, a drzwi są zamknięte. Tam też nie wolno posiadać ostrych narzędzi, szła, a nawet gitary, gniazdka są tylko na korytarzach, a lampy tylko na suficie.

Do przywilejów naszego oddziału należą codzienne przepustki. Od godziny 14-16 i od 19.15-20.30. We wtorki 14-17 i 19.30-20.00, a także weekendy 11 h. i co drugi weekend od piątku do niedzieli. Codzienne przepustki mogą być odebrane np. kiedy ktoś nie przyjdzie na zajęcia. Pilnują tego starosta i vice-starosta oddziału wybierani spośród pacjentów.

Dzień na oddziale rozpoczyna się od gimnastyki o godzinie 7:45 do 7:55. Wygląda to tak, że pacjenci wychodzą na korytarz i wykonują ćwiczenia, które prowadzi vice-starosta. Następnie o 8:00 jest śniadanie, później leki. Potem w zależności od dnia: w poniedziałki jest obchód, czyli całe grono lekarzy i terapeutów chodzi od pokoju do pokoju i pyta o nasze samopoczucie; w środę jest zebranie społeczności, gdzie zbiera się grono lekarzy i terapeutów oraz wszyscy pacjenci, wybierany jest starosta,vice-starosta i dyżurni oraz poruszane są bieżące sprawy oddziału. Następnie są wchody, czyli grono lekarzy i terapeutów zaprasza do siebie pacjentów indywidualnie na rozmowę. W późniejszych godzinach odbywają się terapie grupowe lub indywidualne pacjentów. Następnie jest obiad i leki popołudniowe, a po nich godziny przepustek. O 17:00 jest kolacja i o 18 są zajęcia integracyjne zorganizowane przez starostę. Następnie czas wolny i leki o godzinie 21:00. Do godziny 22:00, a w piątki i soboty do 23:00 pacjenci powinni być w swoich pokojach i obowiązuje cisza nocna.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

5) Tydzień z życia nerwicowca


Na jednej z sesji psychologicznej Pani Psycholog poprosiła mnie o opisanie swoich uczuć i natręctw przez tydzień.

ŚRODA, 07.12.2016

Obudziłam się, było jeszcze ciemno. Spojrzę na zegarek. Jest 4:23. Położę się jeszcze. A nie, czekaj! Wróć, znowu do tej samej pozycji. Spójrz na zegar. 4.23 <mrugnięcie> 4:23. Teraz mogę się już spokojnie położyć. Tylko jeszcze kiwnę głową w prawą stronę. Spojrzę na twarz  siostry. Spojrzę jeszcze raz, mrugnę i znów spojrzę. Chwila, ale spojrzałam i mrugnęłam tylko 2 razy, muszę jeszcze raz to zrobić żeby było 3. 3 zamyka koło. Spojrzałam w bliżej nieokreślony punkt na kanapie, odwróciłam wzrok, znów spojrzałam, mrugnęłam i spojrzałam. Mogę się położyć. Leżę. Próbuję zasnąć, ale gdzieś w mojej głowie zaczynam nucić piosenkę. Przyłapuję się na tym i mówię "stop, bo znowu zacznę powtarzać. Ale im bardziej skupiam się na tym żeby nie powtarzać, tym bardziej w mojej głowie tworzy się przymus robienia tego. "Zrób to bo to będzie w Tobie siedzieć całe życie." Odczuwam to jako takie jakby napięcie w głowie, które nie daje mi spokojnie myśleć. Lepiej to zrobić teraz i koniec niż się z tym męczyć. Powtarzam więc tekst piosenki 3 razy. Zaraz, ale czy w moich myślach pomyślałam dokładnie o literze "w" ? Chyba była w złym miejscu, bo czuję jakiś brak w głowie. Jeszcze 2 razy to powtórzę i jeszcze raz. Razem 3. Za trzecim razem przypadkowo otarłam łokciem o ścianę. Czyli muszę odpowiednio powtórzyć tekst i otrzeć łokciem o ścianę. Jeszcze 2 razy. Razem 3. Razem 5. 5 też może być. Pięć - trzy -raz, raz -dwa -raz. Nie wiem czemu zawsze pomijam 4. Nie lubię jakoś jak coś jest robione po 4 razy. Denerwuje mnie to. 2 też mnie irytuje, ale nie tak jak 4. Powtarzam wciąż jakieś myśli w głowie, próbuję zasnąć. Patrzę na zegarek <spojrzenie> 5:02 <spojrzenie> 5:02 <mrugnięcie i spojrzenie> 5:02. Ok, schemat wykonany. Mam jeszcze 3 godziny snu. Zamykam oczy, przyciskam głowę do poduszki 3 razy pod innym kątem i wstaję , bo nie zasnę jeśli nie pójdę do toalety, nie zjem kawałka chleba i nie napiję się wody. Za każdym razem ten sam schemat. Udaje mi się w końcu zasnąć. Budzę siei już odczuwam lęk, bo wiem, że zaraz dopadną mnie natręctwa i znowu stracę mnóstwo czasu i nerwów. Wstaję z łóżka na 3 razy. Ubieram się z zamkniętymi oczami, żeby uniknąć schematu - spojrzeć - mrugnąć - spojrzeć zanim je po kolei ubiorę. Składam pościel. Spojrzałam tylko 2 razy, wiec muszę ją rozwinąć, spojrzeć jeszcze raz żeby było razem 3. Ale teraz pościel złożyłam 2 razy. Muszę jeszcze raz i muszę jeszcze 3x mrugnąć żeby spojrzenia się zgadzały. Wychodzę z pokoju, nadeptuję stopą na podłogę - dywan i znów na podłogę. 2x stanęłam na podłodze, a więc muszę nadepnąć jeszcze raz, potem samym śródstopiem i na końcu samymi palcami. Kiwnę jeszcze głowią i machnę ręką, żeby zostały wykonane 3 natręctwa. W dłoni trzymam chusteczkę do wyrzucenia. Muszę ją ścisnąć najpierw w pokoju, potem w korytarzu i w kuchni. Dla pewności jeszcze kiwnę głową i nadepnę stopą, żeby były wykonane trzy natręctwa. I tak przez cały dzień podobne schematy. W prawie wszystkich sytuacjach. Ciągle. Wychodzę, ale zanim wyjdę spojrzę 3x w lustro. Bolą mnie oczy od natrętnego mrugania, boli mnie kark od tych ruchów głową. Wychodzę z domu, zamykam drzwi, stukam lub dotykam drzwi jeszcze raz. Kiwnę głową i idę. Na środku schodów też muszę kiwnąć i na dole też. Razem 3 kiwnięcia. Wychodząc z bramy 3 razy dotykam klamki.

No i teraz schemat chodzenia. Najlepiej w jednej linii, nadeptywać na łączenia, najlepiej środkiem buta. I nadeptywać na cienie/ Cały czas, bezustannie towarzyszy mi natrętne mruganie. Do tego w głowie powtarzam teksty piosenek lub odliczam do 5, do 3, raz. Czuję jak obija się o mój bok moja torebka. Musi koniecznie odbić się 3 razy zanim zmienię chodnik, raz na łączeniu i znów 3 razy na drugim chodniku. Jeśli obije się źle, muszę wrócić i powtórzyć. Kiedy przystaję i zmieniam miejsce, muszę kiwnąć głową.


            Jak widzą chodnik normalni ludzie:                       Jak widzę chodnik ja:




Byłam na terapii. Cały czas dokuczają mi mniejsze lub większe natręctwa, ale mam nadzieję, że nikt tego nie zauważa. Idąc do szpitala musiałam wrócić się, bo nie nadepnęłam na cień drzewa. W szpitalu cały czas czułam napięcie, tak jakbym bała się, że za chwilę napadną mnie natręctwa albo lęki. Kiedy kiwnę głową tylko 2 razy, przechodząc do innego pomieszczenia, to czuję się jak zombie, wzrok mam nieobecny i bez emocji. Myślę wtedy szybko jak to naprawić. Może jak kiwnę raz przez próg albo przed wyjściem z oddziału będzie lepiej. Uznam, że ok, to wystarczy, tak może być, niech już tak będzie. Ulga. Jednak teraz się pilnuję żeby w odpowiednich miejscach kiwnąć głową i nie zrobić tego źle, skupiam się tylko na tym. Na psychoterapii grupowej zostałam przemaglowana i włączyły się we mnie emocje, popłynęło parę łez. Jednak jak opowiadałam grupie o moich problemach zauważyłam, że natręctwa nie uaktywniają się. Pani psychoterapeutka też to zauważyła i powiedziała, że kiedy o tym opowiadam to natręctwa rozkładają się po każdym w grupie.
Jednak jak wracam do domu wciąż nieustannie się pilnuję. Chwilami nawet tracąc kontakt z rzeczywistością. Kiedy to sobie uświadamiam, próbuję na chwilę wyjść z mojej głowy i skupić się na tym co jest tutaj i teraz. I tak nagle zaczynam widzieć w jakim jestem otoczeniu, zaczynam słyszeć dźwięki, które był zagłuszane przez obsesyjne myśli i brzmiały jak nic nieznaczące szumy. Jakbym nagle wróciła do życia i tak jakbym wyszła ze swojej głowy. Taki stan jest chwilowy, ale przez tą jedną chwilę czuję się jakbym żyła, a nie jakby moje życie kontrolowała nerwica. Jednak po krótkim czasie myśli i czynności natrętne znowu wracają.

CZWARTEK, 8.12.16

Czwartkowy dzień zaczął się jak zawsze natrętnym nuceniem piosenek i powtarzaniem w głowie ich tekstów, wstawaniem z łóżka na 3 razy, natrętnym patrzeniem i mruganiem, a potem 3 kroki od łóżka do drzwi, kiwnięcie głową i ruch ręką, żeby był spełnione 3 czynności warunkujące zmianę pomieszczenia. Lub schemat stopa- palce- jeden palec dociskając do podłogi w jednym miejscu. Obejrzenie się 3x w lustrze zanim odłożę puder i wezmę kredkę do oczu. Tu też 3x obejrzenie się zanim zmienię kosmetyk. Oczywiście ciągle schemat z nadeptywaniem, kiwnięciem i ruchem ręką zanim wyjdę z jakiegoś pomieszczenia. W końcu wyszłam z domu, dotknęłam jeszcze raz drzwi, nadepnęłam na cień poręczy i kiwnęłam głową na swoim piętrze, na schodach w połowie i na dole klatki.
Pojechałam do pracy i ucieszyłam, się bo był tam mój kolega Maciej i kiedy okazało się, że kończymy o tej samej porze zaproponował mi podwózkę. Szczerze mówiąc czuje się dużo spokojniej i pewniej kiedy on jest w pobliżu. Podwiózł mnie do centrum handlowego i poszłam pooglądać rzeczy, które mogłabym kupić dla rodziców i przyjaciół na święta. Weszłam tylko do 3 sklepów (choć tu akurat 3 przez przypadek). Obeszłam je szybko, żeby tylko jak najszybciej stamtąd wyjść, ponieważ cały czas czułam napięcie i niepokój i cały czas towarzyszyły mi natręctwa związane z mruganiem, stukaniem przedmiotami lub natrętne dotykanie tkanin i z chodzeniem- z wracaniem się jeśli poczułam niepewność czy aby na pewno dobrze nadepnęłam na podłogę. Wiem to głupie, ale czuję wtedy taki silny lęk, że już nigdy nie będę sobą i nigdy nie przestanę o tym myśleć i wpadam w trans, analizując jak to najlepiej "naprawić". Wyglądam wtedy pewnie jak zombie.
Najgorsza droga dla mnie do przejścia to chyba droga powrotna do domu. Choć znam ją już praktycznie na pamięć, na tym odcinku najczęściej zatrzymuję się i cofam i wykonuję najwięcej natręctw na raz (nadeptywanie, kiwanie głową, mruganie, machnięcie ręką, oglądanie 3 razy za siebie, obicie torebki o bok, 3 lub 5 razy lub 1 pomiędzy łączeniami chodników itd.



PIĄTEK, 09.12.2016

Spałam dość długo, bo nie miałam żadnych zajęć rano. Oczywiście towarzyszyły mi cały czas natręctwa. Pojechałam do pracy na 2 zmianę i ucieszyłam się, bo zamykałam dzisiaj restaurację razem z Maciejem. Byłam więc spokojniejsza i czułam się dobrze wiedząc, że jest obok. Przyniósł mi koktajl, potem zrobił chai latte, to było bardzo miłe. Pomogłam mu posprzątać i odwiózł mnie do domu. To byłby naprawdę udany dzień, gdyby nie to, że wspomniał (lub się przesłyszałam) coś o swojej dziewczynie i w tym momencie się zawiesiłam i przestałam słuchać, analizując jego słowa. No bo tak trochę daje mi sprzeczne sygnały albo jest naprawdę taki miły dla wszystkich.
Co jeszcze...
Dotykanie klamek z 3 stron, ale tylko z zewnątrz (klatka schodowa, drzwi wyjściowe, furtka). Często jeszcze mam tak, że muszę spojrzeć-spojrzeć-mrugnąć-spojrzeć jak coś wyjmuję z szafy lub w ogóle jak chcę zmienić położenie czegoś, a kiedy coś podnoszę muszę tym najpierw stuknąć i dopiero później podnieść. No i jak wychodzę spod prysznica to też muszę odpowiednio stanąć i kiwnąć głową. Tak jakbym miała takie wyznaczone niewidzialne punkty, w których moja głowa lub stopa itp musi się w danej chwili znaleźć. Też przez te wszystkie natręctwa staram się unikać pewnych rzeczy, np przebieram się tylko w razie konieczności, unikam ścielenia łóżka, wyrzucania śmieci itp. I co mnie boli najbardziej to to, że nie mogę przeczytać żadnej książki przez natręctwa (czytanie parę razy jednego zdania, odwracanie parę razy na poprzednią stronę, dotykania kartek w odpowiedni sposób itp.) albo ciężko mi rysować, gdyż czuję potrzebę poprawiania kilkakrotnie linii. Do tego mam natręctwo żeby ścisnąć to zanim to odłożę lub wyrzucę. Najczęściej lęki rozładowuję, jeśli można tak powiedzieć, płaczem i płaczę tak długo aż się zmęczę i będę mogła zasnąć. Kiedyś zdarzało mi się np. bić pięścią w ścianę albo np. drapać się do krwi.

SOBOTA I NIEDZIELA, 10/11.12.2016 

Weekend w szkole i w szkole i w pracy. Największe lęki związane ze zmianą pomieszczenia chodzeniem i kiwaniem głową. Parę razy musiałam wracać i robić inaczej kroki lub jakąś czynność powtarzać albo wypowiedzieć lub pomyśleć jakieś słowo w danym miejscu i w określonej pozycji lub patrząc na określony przedmiot. Pisałam to w pracy kiedy miałam chwilę wolnego, bo w domu boję się, że ktoś to przeczyta. Jeszcze w niedzielę wieczorem się popłakałam, bo miałam już dość tych natręctw i takiej bezsilności. Za radą grupy spróbowałam porozmawiać z tatą. Nie był to poziom rozmowy, której bym oczekiwała, ale przynajmniej przytulił mnie i powiedział, że będzie lepiej i trochę się uspokoiłam.

Jeszcze na koniec takie moje spostrzeżenie, że natręctwa nasilają się kiedy odczuwam poczucie odrzucenia albo krzywdy. No, czyli dość często niestety.

sobota, 21 stycznia 2017

4) Schemat natręctw




Życie z nerwicą natręctw to błędne koło. Schemat powyżej pokazuje jak to wszystko mniej więcej działa. Pokrótce wytłumaczę o co w tym chodzi.

1) Pojawia się myśl lub jakiś impuls na zasadzie "jeśli czegoś nie zrobię to coś może się stać/ nigdy nie przestanę o tym myśleć"
2) Pojawia się lęk związany z tą myślą "a co jeśli rzeczywiście się coś stanie"
3) Pojawiają się kompulsje, czyli tak zwane rytuały, czyli czynności, które mają zapobiec temu "lepiej to zrobię dla świętego spokoju, bo nie przestanę o tym myśleć jak tego nie zrobię"
4) Pojawia się chwilowa ulga.

I schemat się powtarza. Nie ma z niego wyjścia Ja to nazywam kręceniem się w kółko i zapętlaniem się. Ale do czego to zmierza? Wydaje mi się, że może to mieć powiązanie z moim życiem. Ciężko jest mi się wydostać z pewnych relacji, odciąć się, boję się czegoś stracić, wiec w tym tkwię. Może. Nie wiem. Jeszcze do tego tematu wrócę.

wtorek, 17 stycznia 2017

3) Poczucie wstydu i siła wsparcia cz.1


Zanim trafiłam na terapię drugi raz, 23.11.2016 r., specjalnie wzięłam na siebie jak najwięcej zajęć, żeby tylko nie mieć czasu na rozmyślanie i omijać trudne tematy. I tak na zmianę praca - terapia - kursy wieczorowe, szkoła w każdy weekend - filologia angielska lub grafika komputerowa. Kiedy przed świętami straciłam pracę i zaczęła się przerwa świąteczna w szkole, nagle mój dzień stał się strasznie rozregulowany. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, ciągle płakałam.

Najbardziej dobiło mnie, kiedy zobaczyłam mojego byłego partnera M. z jego nową dziewczyną. Przepłakałam całą noc i cały następny dzień (sylwester).
Było to dla mnie też swojego rodzaju "oczyszczenie". Postanowiłam, że wypłaczę i zostawię cały swój ból w tamtym roku, a w nowy wejdę z nową siłą i nową energią, chociażby tak symbolicznie.

Postanowiłam sobie, że w nowym roku zrobię coś wspaniałego. Będę się dalej rozwijać i spełniać swoje małe cele i marzenia. Co mnie napędzało? To głupie, ale prawdziwe, najbardziej motywowało mnie to, że chciałam pokazać i udowodnić mojemu byłemu partnerowi, że jestem wartościową i ciekawą osobą, wartą szacunku.
Chciałam też w końcu odzyskać dawne hobby i to wszystko, co przestałam robić przez nerwicę.

Jakiś czas temu zaczęłam robić bardzo głupie rzeczy. Po 3 latach abstynencji ponownie zapaliłam zioło, później wzięłam też amfetaminę. To była spontaniczna decyzja. Dało mi to chwilę oderwania się od rzeczywistości. Czułam jak wszystkie moje napięte cały czas mięśnie się momentalnie rozluźniają. Niesamowite przeżycie - rozluźnić się kiedy przez ostatni długi okres czasu było się cały czas napiętym i zdenerwowanym. Nie tylko palenie zioła, ale również przebywanie z moimi starymi znajomymi, z którymi odnowił mi się przypadkowo kontakt akurat w momencie, kiedy jesteśmy na podobnym etapie życia i mamy podobne problemy, skłoniło mnie do rozmyślań. Uświadomiłam sobie wtedy jak bardzo tęsknię za moim byłym partnerem. Odczuwałam to już od naszego ostatniego rozstania (rozstawaliśmy się kilka razy), jednak nie chciałam dopuścić tej myśli do siebie, bo za bardzo bolała. Ale w końcu emocje wzięły górę i zadzwoniłam do niego. Umówiliśmy się na następny dzień na spotkanie. Powiedziałam mu co mi leżało na sercu, razem się popłakaliśmy jak dzieci. Cała się trzęsłam. Niesamowicie boli, kiedy osoba, którą kochasz i z którą przeszliście tyle dobrego i tyle złego, mówi Ci , że już Cię nie kocha, kocha inną dziewczynę i teraz on jest jej, a ona jest jego. Poczułam się tak jakby całe rozbite szkiełko, które było mną i które próbowałam tak bardzo posklejać, teraz rozsypało się na jeszcze mniejsze kawałeczki. Cierpienie, rezygnacja, brak chęci do życia, milion najgorszych uczuć i myśli naraz. Płakałam bez przerwy, nawet idąc ulicą, jadąc autobusem, sama i przy ludziach. W nocy budziłam się parę razy z płaczem.

Kiedy opowiedziałam o tym mojej Pani Psycholog, doszłyśmy do wniosku, że nie tyle tęsknię za M. jako za osobą, ale przede wszystkim brakuje mi wsparcia, jakie od niego otrzymywałam. A czemu akurat od niego? Bo on jako jedyny wiedział co przeżywam. Nie mówiłam o tym innym znajomym ani rodzinie, bo wstydziłam się tego, a poza tym bałam się jak zareagują, czy mnie zrozumieją, czy mnie odrzucą, czy będą mnie od tej pory traktować inaczej. Po wnikliwej analizie stwierdziłam, że M. wcale nie dawał mi czegoś, czego nie mógłby mi dać ktoś inny i rzeczywiście nie otrzymuję wsparcia od innych bliskich mi osób, ponieważ ja sama nie powiedziałam im co się ze mną dzieje i czego bym od nich oczekiwała. Pani Psycholog poradziła mi napisać list do rodziny, który później przeanalizowałyśmy i ostatecznie pokazałam go też moim rodzicom. Opisałam tam pokrótce na czym polega mój problem i czego od nich oczekuję. Wyjaśniłam też dlaczego znowu spotkałam się z M. (którego oni bardzo nie tolerują, gdyż wiele złych rzeczy działo siew naszym związku). Założyłam tego bloga i udostępniłam go najbliższym znajomym. W ten sposób przełamuję wstyd i pokazuję innym co czuję i czego oczekuję.


 
(Kliknij żeby powiększyć)

Wstyd jest ciągle, to jasne. Kto by się nie wstydził takiej choroby. Ale to przecież choroba jak każda inna, nie pozbędę się jej ot tak, a po co mam udawać, że wszystko jest dobrze, skoro nie jest. Tak przynajmniej dokona się też naturalna selekcja ludzi, którzy mnie akceptują a którzy nie.

Dopiero zaczynam pracę z tym tematem, więc myślę, że wrócę do niego po jakimś czasie. Póki co to wszystkie przemyślenia na chwilę obecną.

czwartek, 12 stycznia 2017

2) Moje natręctwa

Moje natręctwa przybierały przeróżne formy - od obsesyjnych myśli po kompulsywne czynności.

Każdego dnia od dwóch lat towarzyszą mi w mniejszym lub większym nasileniu. Nie ma to końca. Jedne odchodzą, ale na ich miejsce przychodzą następne lub zmieniają się w inne.

Natręctwem, jakie mam najdłużej jest chodzenie w określony sposób. I to nie tylko chodzenie, ale ogólnie zmienianie położenia. Np. chcąc ruszyć się z miejsca odczuwałam przymus przeniesienia ciężaru najpierw na jedną nogę, potem na drugą i z powrotem na pierwszą. I to jest przykład natręctwa, które mam do teraz, lecz jego forma zmieniała się na przestrzeni czasu, np. zmieniało się to w nadeptywanie w jedno miejsce 3 razy, a później musiałam położyć całą stopę, śródstopie i palce zanim ruszyłam. Było tego więcej, ale nie jestem w stanie przytoczyć każdej formy po kolei.

Było też tak, że czasem wydawało mi się, że "źle nadepnęłam" na chodnik. I tak zaczęłam wracać się i powtarzać kroki po kilka razy. Nasiliło się to do tego stopnia, że potrafiłam wracać się nawet autobusem kilka przystanków żeby tylko coś powtórzyć w danym miejscu. Albo wychodziłam z domu i powtarzałam trasę jaką szłam np. od fryzjera. Czemu? Otóż jak wróciłam do domu nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, wszystkie moje myśli się blokowały i miałam wrażenie bardzo silne, że już nigdy nie przestanę o tym myśleć i już nigdy nie będę szczęśliwa. Tak jakbym zostawiła tam część swojej duszy, część siebie i musiała się po nią cofnąć. Głupie, nie? Ale to było silniejsze ode mnie. Dla przykładu podam sytuacje kiedy mocno byłam zdenerwowana (wtedy natręctwa się nasilają) i dzień przed koncertem, na którym miałam spotkać byłego partnera pojechałam do przyjaciółki, ale jak wracałam od niej zrobiłam źle krok przed jej domem. Wróciłam i płakałam cały dzień, aż nie wytrzymałam i pojechałam do niej znowu z płaczem. Nie mogłam się uspokoić, strasznie się bałam i denerwowałam i to nie tyle natręctwem ile tą myślą pod nim ukrytą - bałam się jak zareaguję na widok byłego partnera. I tak na koncercie ostatecznie też cały czas płakałam i byłam napięta, nie mogłam się w ogóle uspokoić, a za tym szło mocne nasilenie się natręctw. Do dzisiaj męczy mnie to natręctwo, choć już nie w takim stopniu. Kiedy chodzę nadeptuję na łączenia chodników lub na cienie. Zdarza mi się nawet spóźniać na autobus przez to, że się gdzieś cofam. Tak więc jak widać bardzo utrudnia mi życie ta choroba.

Mam również "skrzywienie" dotyczące liczb. Zaczęło się od odliczania w myślach i to też się zmieniało. Na początku liczyłam od 10 do 0. Później do 5, 25 i 125. Przekładało to się też na powtarzanie czynności określoną ilość razy. I tak też każde słowo lub zdanie np. którego nie usłyszałam dobrze lub czynność powtarzałam określoną ilość razy. Mało tego, wkrótce zaczęłam też powtarzać przypadkowe czynności jak np. otwieranie szafy lub mycie rąk albo wykonywanie ćwiczeń. Doszło nawet do tego, że zaczęłam zmuszać mojego byłego partnera do powtarzania, co też i jego i mnie wyprowadzało z równowagi. Czułam się strasznie głupio, ale co czułam jak tego nie zrobiłam? Ogarniał mnie lęk. Czułam, że coś zrobiłam źle, że jeśli tego nie "naprawię", wtedy już do końca życia nie przestanę o tym myśleć. I będzie to się za mną ciągnąć aż do końca życia,  a może nawet i po śmierci. Realnie patrząc to jest przecież niemożliwe. Ale wtedy realizm przysłaniała mi choroba. W krytycznym momencie w końcu zaczęłam walczyć z tym natręctwem. Jednym ze sposobów aby przestać powtarzać zdania było zapisywanie ich sobie na kartce. W końcu po wielu próbach udało mi się zniwelować odliczanie do 5, 3 i 1. W różnych formach, np: trzy- dwa - raz, raz- dwa - trzy, pięć - trzy - raz, raz dwa trzy - raz dwa - raz, itp. Nie pozbyłam się tego natręctwa, ale i tak sporo się polepszyło. Skąd akurat takie liczby? Nie wiem.

(Moje notatki ze wspomnianego wcześniej okresu walki z natręctwem. Kliknij aby powiększyć.)

Innym męczącym mnie natręctwem jest ściskanie rzeczy przed wyrzuceniem ich do śmieci albo odłożeniem na inne miejsce. Wstyd się przyznać, ale zdarzało mi się wyciągać coś ze śmietnika żeby to ścisnąć i dopiero wtedy wyrzucić jeszcze raz. Dopiero wtedy doznawałam tego uczucia ulgi po ogromnym napięciu i wtedy moje myśli "rozluźniały się". Doprowadziło to do tego, że bałam się zmieniać położenie czegokolwiek lub też wyrzucać śmieci, bo idąc do kontenera miałam potrzebę ścisnąć worek na śmieci 3 razy (w domu, na klatce schodowej i na podwórku). Jeśli tego nie zrobiłam czułam silną potrzebę cofnięcia się i zrobienia tego "odpowiednio".

Doszło też natręctwo w formie stukania przedmiotami zanim je podniosę. Ogólnie natręctwa dotyczące dotyku też mnie bardzo prześladują, np. ocieranie się parę razy o jedno miejsce, dotykanie kilka razy (5-3-1) kubka albo szczoteczki do zębów, przyciśniecie głowy do poduszki zanim wstanę. Dotykanie klamki od drzwi po wyjściu z domu i to wcale nie po to żeby upewnić się czy drzwi są zamknięte. Po prostu wykonywałam takie gesty impulsywnie, bez namysłu, z automatu.

Natręctwem, które doszło stosunkowo niedawno jest kiwniecie głową, nadepniecie na środek podłogi i wykonanie ruch ręką lub biodrem zanim zmienię pomieszczenie. Wcześniej było to np. stukniecie w stół lub w ścianę zanim wyjdę z pokoju. Też od jakiegoś czasu męczy mnie natręctwo z patrzeniem (spojrzeć, spojrzeć jeszcze raz, mrugnąć i jeszcze raz spojrzeć). Wracając do ruchów głową - czuję, że muszę ją postawić w odpowiedni punkt. Ogólnie widzę świat w punktach. Do tego tematu jeszcze wrócę w innym poście. Bolą mnie stopy, boli mnie kark od takiego ciągłego ruszania głową. Jestem zmęczona tymi rytuałami i schematami. Irracjonalnym lękiem, np. przed ruszeniem się z miejsca Zazwyczaj wtedy mój były partner brał mnie na plecy i niósł do domu, a ja zamykałam oczy żeby nie widzieć "co robi źle". Teraz też często zamykam oczy, np. jak się ubieram - żeby uniknąć natręctw.

Co mnie również męczy najbardziej, szczególnie podczas pisania tego bloga to natręctwo, że odczuwam przymus spojrzenia się aż kursor mignie 3x i dopiero potem zacząć pisać. Także mam dziwne skrzywienie dotyczące godzin i czasu. Czasami wydaje mi się, że robię coś "w złym momencie" i zdarza mi się nawet cofać zegarek w telefonie żeby powtórzyć to jeszcze raz w "odpowiednim" czasie.

To tylko niektóre z dręczących mnie obecnie lub wcześniej natręctw. Towarzyszą mi codziennie w mniejszym lubi większym nasileniu. Jest ich więcej w sytuacjach stresujących lub kiedy myślę o czymś nieprzyjemnym, wspominam złe rzeczy albo kiedy za bardzo się na nich skupiam. Zmniejszają się kiedy jestem w zaufanym towarzystwie i miejscach, w których dobrze się czuję. Nie jestem w stanie przytoczyć ich wszystkich, bo większość po prostu wykonuję automatycznie. Na leczenie farmakologiczne mało reaguję, jeśli chodzi o psychoterapię to ta dużo bardziej mi pomaga - ale o tym w osobnym wpisie.


wtorek, 10 stycznia 2017

1) Początek


Leczę się psychiatrycznie od 2 klasy LO. Zaczęłam z powodu lęków i depresji. Dopiero później przyszła nerwica.

Zaczęło się przed maturą. To znaczy teraz już wiem, że zaczęło się już dużo wcześniej, ale właśnie w tamtym momencie nasiliło się to do tego stopnia, że dopiero wtedy zauważyłam, że dzieje się ze mną coś niedobrego.

Pierwsze bardzo silne natręctwo jakie pamiętam przeżyłam dokładnie 25.03.2015. Pamiętam, że było to po bardzo burzliwej kłótni z moim byłym partnerem (o tej relacji będę wspominać często, bo miała duży wpływ na moje życie) Pokłóciliśmy się ostro w moim domu. Powiedział, że oddaje mi moje serce i wybiegł, a po chwili ja za nim. Biegłam w stronę przystanku, zadzwoniłam żeby wyszedł w moją stronę. Chciałam aby nie oddawał mi serca, tylko sam się nim zaopiekował. Musiałam usiąść, bo prawie zemdlałam, nie wiem czy to z nerwów (bardzo możliwe) czy ze zmęczenia. Już wtedy coś zaczęło być nie tak w mojej głowie. Czułam to, ale nie wiedziałam co to, nie umiałam tego nazwać.

Pogodziliśmy się i wróciłam do domu. I to pamiętam dokładnie -> przeszłam obok słupa z prawej strony. Nic wielkiego, ale zauważyłam to i poczułam się bardzo napięta i zdenerwowana. Szłam dalej do domu, chociaż ta jedna myśl utknęła mi w głowie. Dlaczego? Nie wiem. To tylko słup, a ja tylko go minęłam. Czy coś jest w tym złego? Coś jest nie tak. Przecież nic się nie stało. Ale tak jakbym zrobiła coś źle. Jakbym coś tam zostawiła, to takie przeczucie, że muszę tam wrócić, bo może to jednak miało jakieś znaczenie skoro tak o tym myślę. Może jak go nie zrobię "odpowiednio" już nigdy nie przestanę mieć tego poczucia, że coś jest nie tak. Ale przecież to tylko słup, on nie może mieć wpływu na moje życie. Ale co.jeśli będę o tym myśleć do końca życia? I tak zaczęły się kłótnie między moim zdrowym rozsądkiem a moją nerwicą. Wróciłam do domu nieobecna. Byłam w swojej głowie. Moje myśli wciąż krążyły wokół tego cholernego słupa. Nie wiedziałam czemu. Nie wiedziałam co się dzieje. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem chora. Położyłam się i płakałam ze zdezorientowania. To uczucie było tak silne, że wzięło nade mną górę. I tak pierwszy raz dałam chorobie mną sterować.

Zapłakana jak małe dziecko wyszłam z domu i jeszcze raz przeszłam ulicą, potem drugą i przez światła na około, żeby móc przejść obok słupa z lewej strony. I tak też zrobiłam. W rzeczywistości nic się nie zmieniło. Ale sama w sobie w momencie przekraczania tej widocznej tylko dla mnie granicy poczułam niesamowitą ulgę i wszystkie te myśli przestały mnie wręczyć. Pomogło. Ale co to właściwie zmieniło na świecie? Absolutnie  nic. Ale ja już taka sama nie byłam. Dałam chorobie nad sobą zapanować. A gdy raz na to pozwoliłam ciężko mi było się jej sprzeciwić. I tak zaczęłam mijać słupy z lewej strony, żeby już więcej tego nie przeżyć.

Wydawało mi się np. Że coś jest napisane zbyt cienką linią albo krzywo. Rzecz jasna racjonalnie na to patrząc to nie ma większego znaczenia, jednak mi to tak bardzo przeszkadzało, że miałam silną potrzebę to poprawić. I tak zaczęło się też jedno z moich pierwszych natręctw - poprawianie liter.




Zwróćcie uwagę na pierwsze rysunki i pismo - jednym pociągnięciem, bez poprawiania. Na kolejnych zdjęciach poprawiane przypadkowe słowa i spójrzcie na kontury obrazka:




Natręctwa stopniowo rozwijały się. Co chwila dochodziły nowe. Pojawiło się np. natręctwo, które męczy mnie po dziś dzień, choć jego formy się zmieniały. Jest to nadeptywanie na określone (przez mój mózg) miejsca na podłodze lub chodniku. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, co ja w ogóle robię i dlaczego nie mogę nad tym zapanować. Myślałam nawet, że to wszystko przez stres przedmaturalny. Zaczęły też mi drętwieć ręce. Udałam się z wizytą do neurologa, bo myślałam, że mam jakiś problem neurologiczny. Okazało się, że mam problem z nerwami, ale psychiczny. Pani doktor poleciła mi wy te u psychiatry. Wtedy zaczęłam też szukać informacji w internecie. Zdiagnozowałam u siebie nerwice obsesyjno-kompulsywną, czyli tak zwanych natręctw. Lekarz psychiatra potwierdziła moje obawy. Dostałam leki. Byłam załamana.

niedziela, 1 stycznia 2017

WSTĘP


Cześć.

Jestem Lilianna i mam 21 lat. Leczę się psychiatrycznie od 2014 roku. Od dwóch lat cierpię na przewlekłą nerwicę obsesyjno-kompulsywną, czyli tak zwanych natręctw. Do tego towarzyszą mi lęki i epizodyczna depresja, a także inne nieprzyjemne psychiczne doświadczenia, o których będę pisać na tym blogu.

Blog ten powstał, aby opowiedzieć innym moja historię i zapoznać ludzi z tematem nerwicy, a także żeby wesprzeć inne osoby cierpiące na tę przypadłość. Oraz przede wszystkim żeby mi przynieść ulgę, żebym mogła podzielić się z wami moimi doświadczeniami.

Zachęcam do zajrzenia w zakładkę "o mnie" a także zapoznanie się z zakładką "przydatne linki".